sobota, 23 maja 2009

Unia boi się o frekwencje.

Władze UE obawiają się niskiej frekwencji w czerwcowych wyborach, z tego powodu sięgają po sprawdzony straszak na społeczeństwo: prawicowych ekstremistów."Jeśli ludzie nie zagłosują istnieje niebezpieczeństwo że będzie to z korzyścią dla partii ekstremistycznych lub oddalonych od ogólnego nurtu"- powiedział przewodniczący PE Hans-Gert Poetterring hiszpańskiemu dziennikowi El Mundo.Unijni dygnitarze obawiają się obecności w PE partii odstających od "unijnych standardów" czyli zgadzjących się ze sobą niemal w stu procentach co do zarządzania europejskimi narodami.Przewodniczący Poettering nie kryje kogo nie chciałby widzieć w PE.Jest to przywódca francuskiego Frontu Narodowego Jean Marie Le Pen.Wyjaśnił to tym że...Le Pen nie potępia Holocaustu, jednego z dogmatów dzisiejszej polityki."Nie potępianie" oznacza w tym przypadku nie przynawanie Holocaustowi roli najważniejszego wydarzenia w historii świata.
Wg ostatnich sondaży Eurobarometru do wyborów wybiera się zaledwie 34% europejczyków.Uprawnionych do glosowania jest około 375 milionów obywateli UE.Przewodniczący PE zaapelował aby "głosować na partie popierające jedność europejską i respektujące istotę ludzką".Brzmi to dość cynicznie z ust przedstawiciela instytucji uporczywie promującej i dopuszczającej aborcje.Do wzięcia udziału w głosowaniu będą przekonywać politycy i media również w Polsce.Po raz kolejny usłyszymy o obywatelskim obowiązku i o tym że to właśnie poprzez głosowanie bierzemy udział w rządzeniu naszym krajem.Oddanie głosu w wyborach równa się wysłaniu sygnału do rządzacych: "Zezwalamy na waszą dalszą bandycką działalność".
Pozostaje mieć nadzieje że do urn wybierze się jak najmniej uprawnionych do głosowania.